Ciągle tylko o wyborach i wyborach... Sru tut tu tu...
Więc, aby na chwilę zmienić temat, jako "stary elektryk" przypominam o zasadzie:
Znalezione na profilu Make Life Harder. Padłem.
Już w niedzielę wybierzemy mniejsze zło. Dla jednych będzie to Bronisław „Ja zawsze byłem za JOW-ami” Komorowski, dla drugich Andrzej „Uśmiechnięty Kisiel” Duda. Czego się dowiedzieliśmy w kampanii? Trudno powiedzieć, ale zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, aby cały ten burdel jakoś opisać w kliku zdaniach. A więc po kolei.
Komorowski twierdzi, że wszystko jest zajebiście. W Polsce zawsze świeci słońce, wszyscy są uśmiechnięci, a nasza gospodarka rozwija się jak turecki dywan i przeciętna polska rodzina sama już nie wie, czy zainwestować w posiadłość na lazurowym wybrzeżu czy może kupić wszystkim znajomym po quadzie. A jeżeli jakimś cudem jesteś luzerem, który zarabia 2100, to, głuptasie, po prostu zmień pracę, weź kredyt i przestań kurwa zamulać. Poza tym w trakcie spektakularnej kampanii okazało się, że tak właściwie to Bronisław od zawsze był za wszystkim. A jeśli dziwi cię, że przez ostatnie 5 lat nie znalazł czasu na JOW-y, referenda i ustawy, to po prostu nie wiesz, jaki ten człowiek miał zapierdol na galach Wiktorów, Paszportów polityki i Telekamer.
Z drugiej strony Andrzej Duda. Polski Barack Obama. Kampanię prowadził wg najlepszych wzorców amerykańskich. Łopoczące na wietrze sztandary, wiwatujące tłumy, rzewne przemówienia. Czyli coś między tygodniem meksykańskim w Lidlu a rządami Pinocheta. Nikt nam nie da tyle, ile Andrzej nam obiecał. W trakcie całej kampanii nie pojawiła się chyba tylko obietnica założenia pierwszej polskiej bazy na Marsie, chociaż - jak sam Andrzej podkreśla – trwają intensywne rozmowy z głosami w jego głowie w sprawie kolonizacji Saturna. Taka kampania nie mogła się nie podobać. I faktycznie, wszystko szło pięknie do momentu, kiedy podczas pierwszej debaty okazało się, że Duda ma problem z samodzielnym używaniem mózgu i nawet taki medialny tygrys jak Komorowski potrafił mu zajebać z karata.
Podsumowując: znowu stajemy przed wyborem pomiędzy rozwolnieniem a biegunką. Wiemy, że w kraju nie jest fatalnie. Że nie jesteśmy Ukrainą ani Białorusią. Ale kiedy patrzymy na naszego sąsiada Leszka, który przed klatką całymi dniami grzebie pod maską swojego 15-letniego Lanosa, albo na wąsatą panią w sklepie, która suchymi rękoma wybiera dla nas największą drożdżówkę, to sobie myślimy, że ten smutny jak pizda kraj chyba jednak zasługuje na coś więcej. Nie mamy dla was żadnej mądrej porady. Zróbcie, jak dyktuje wam serce, ale pamiętajcie: nie dawajcie sobie srać do głowy. Bo głowa jest tylko jedna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wszystkie komentarze przed opublikowaniem są moderowane.
Wszystkie komentarze zawierające w treści reklamę i linki reklamowe kierujące do stron o charakterze komercyjnym będą usuwane (nie dotyczy podlinkowania nazwy użytkownika).
Linki do Waszych blogów mile widziane.